niedziela, 31 maja 2015

Część dwudziesta ósma

Dwa nazwiska na liście. Dwa kontynenty. Dwie najważniejsze osoby i tak mało czasu. Prawdopodobnie teraz wkraczali w najtrudniejszy etap planu. Był tego świadomy i Kornelia pewnie także. Zaczęli swoją misję kiedy wiosna była w pełnym rozkwicie. Dzisiaj lato powoli dobiegało końca. Spędzał z nią niemal każdy dzień przez ostatnich kilkanaście tygodni. Chciał zobaczyć w niej najmniejszą oznakę strachu. Nie było w niej niczego. Nie zawahała się nawet przez sekundę. Konsekwentnie pięła się w górę swojej listy. Dni mijały, a osób było coraz mniej aż w końcu ostatecznie pozostały tylko te dwie. Jedna z nich przywiodła ich do miejsca, które tłumnie odwiedzane było przez ludzi zakochanych. W innych warunkach i innym życiu może rozumiałby piękno tego miejsca, ale nie dziś...nie teraz. Płynęli właśnie jedną z taksówek, które były jedynym środkiem transportu nie licząc własnych nóg. Słońce grzało niemiłosiernie, a upał dawał się we znaki i był pewny, że ten gorąc potęguje ten smród gnijącej wody wokół nich. Woda nie była pięknie niebieska, a obrzydliwie zielona i przywodziła mu na myśl bagno. Miał wrażenie, że tutaj czas się zatrzymał i płynął wolniej, a barkowe fasady dosłownie wynurzające się z wody tylko wzmacniały to wrażenie. W jego żołądku coś się przewracało i jedyne, o czym myślał to postawienie stopy na stałym lądzie. Chciał załatwić sprawę i wrócić na kontynent. Potem wsiąść w samolot i wrócić do domu. Spojrzał na Kornelię, która siedziała sztywno z nogą założoną na nogę i patrzyła prosto przed siebie, nie zauważając z pewnością niczego. Zdawało się, że i ona nie dostrzega tego rzekomego piękna weneckiego miasta. Taksówka pomału zaczęła zwalniać, a on przeniósł swój wzrok na to, co rozciągało się przed nim. Widział zbliżający się w oddali plac św.Marka i molo, do którego przycumowanych było wiele gondoli. Na nim nie robiło to żadnego wrażenia. Kiedy poczuł jak wodny pojazd uderza lewą burtą o most, niemal jęknął z ulg. Czym prędzej wysiadł i podał rękę rudowłosej. Chwilę później stała koło niego na pomoście, który prowadził na sam środek największego dziedzińca w Europie. Na wprost nich znajdowała się katedra, a po prawej majestatyczny Pałac Dożów. Mógłby powiedzieć, że teraz pójdzie jak po maśle, ale nie. Nie przewidzieli, że z początkiem września wciąż będzie tutaj tylu turystów. Przyglądał się wszystkim tym ludziom, którzy wzdychali z zachwytu i robili setki zdjęć. Kątem oka dostrzegł jak dziewczyna krzywi się z niesmakiem, a potem nim zdążył zareagować - wtopiła się w tłum. Nie zarejestrował chwili, w której go wyminęła. Jedyne, co zobaczył to jej rude włosy znikające w gąszczu ludzi. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, ruszył za nią. Przeciskał się między obcokrajowcami, a wszystkie jeżyki świata mieszały się w jeden ogromny bełkot, który hukiem odbijał się w jego głowie. Czas zwolnił jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe. Miał wrażenie, że mijają godziny, a on wciąż tkwi w tej zbieraninie ludzkości. Stanął tuż pod wierzą i zerknął na lewo. Dostrzegł ją w cieniu, oparta o zamkowy mur z nieodłącznym papierosem w dłoni. Wiedział, że zaczęła palić nałogowo od dnia, w którym dowiedziała się o śmierci Shin Woo. Wcześniej pozwalała sobie na to tylko sporadycznie. Patrzył na nią, oparty o zimną zamkową fasadę z drwiącym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Wciąż nie mógł uwierzyć, że jego śmierć tak bardzo ją zmieniła. Rok temu, zanim cała machina ruszyła, była zupełnie inna. Teraz, nawet on jej nie poznawał.
- Ileż można na ciebie czekać - jej drwiący uśmiech naprawdę doprowadzał go do szału. Rzuciła papieros na ziemię i dogasiła go swoim ogromnym obcasem. To była ich pierwsza misja, na której pozwoliła sobie na takie ubrania. Dotychczas nosiła coś, co pozwalało na szybką ucieczkę w razie konieczności. Teraz wiedział, że taka potrzeba nie zaistnieje. Wszystkie inne dopływy tego źródła zostały odcięte. Teraz należało pozbyć się samego źródła. Tutaj i tam także. Odepchnęła się od ściany i ruszyła zacienioną arkadą do zejścia z głównego placu. Miał nadzieję, że wśród chłodnych fasad budynków słońce będzie mniej dokuczliwe. Nie był największym fanem ogromnych upałów, a ona zdawała się być jeszcze mniej obecna niż zazwyczaj. Szła prosto przed siebie, jakby pogrążona w swoich myślach, jakby nad czymś się zastanawiała. Nie to żeby go to interesowało, ale to od niej w tej chwili zależało jego życie. Przeszli jednym z wielu mostków nad niezliczonymi kanałami przecinającymi miasto i weszli na uliczkę, taką która nie była zatłoczona. Nic dziwnego. W te rejony nie zapuszczali się przyjezdni - nie było na niej żadnych restauracji, kafejek czy butików. Nie odwracając się za siebie pchnęła stare pomalowane na zielono drzwi kontrastujące z czerwoną cegła i weszła do wnętrza. W środku panował przyjemny, złowieszczy chłód. Zauważył na jej skórze gęsią skórkę, ale nie zatrzymała się. Przeszła korytarzem i stanęła u szczytu schodów wiodących do piwnicy. Minął ją i zszedł w dół prosząc, by jego kroki nie niosły się echem po całej kamienicy. Kilka stopni poniżej znalazł się przed kolejnymi drzwiami, przed którymi stal postawny mężczyzna o ciemnej karnacji.
- Witaj Alex. Co cie tutaj sprowadza? Dawno się nie widzieliśmy - usłyszał na powitanie i jedyne o czym musiał pamiętać to to, aby zachować zimną krew. Czuł jej oddech na swoim karku, a to nie sprawiało, że był spokojniejszy.
- Ernesto, - silił się na miły ton - masz racje. Dawno tutaj nie zaglądałem, a teraz pozwól iż wejdziemy. Fabrizio na nas czeka - mężczyzna pokłonił się i przepościł ich w przejściu. Alex słyszał jego kroki, co oznaczało że udał się na przerwę. Idealnie. Lepsza okazja nie nadejdzie. Pomieszczenie było raczej male i dało się w nim wyczuć wilgoć. Nic dziwnego. Zaraz pod nimi znajdowało się morze. Starszy wiekiem mężczyzna siedział przy stole ze szklanką dobrego trunku w ręce. Na ich widok jego pomarszczona twarz pojaśniała.
- Alex, Kornelia - zaczął, a ona delikatnie się spięła i widział to. Przejechała dłonią wzdłuż swojego uda. Wiedział, co sprawdzała. Mężczyzna ruszył w ich kierunku. Nonszalancko ukłonił się przed Kornelią, a potem odwrócił się w jego stronę. To był błąd. W ułamku sekundy dobyła nóż, który miała za pasem i przystawiła mu go do gardła. Nie zdążył zareagować. Ostrze cięło skórę i mięśnie niczym masło. Strach, przerażenie w jego oczach to coś, co na długo będzie pamiętał. Puściła go i zrobiła krok w tył. Przecięła główną tętnicę, a krew lala się strumieniami. Padł na ziemię i krztusił się krwią, która zalewała jego gardło. Sekundy życia były policzone. Chciał krzyczeć, ale nie był w stanie. Mógł tylko niemo błagać o ratunek, ale na niego było już za późno. Wytarła ostrze w jego koszulę, przez cały czas nie spuszczając z niego wzroku. Krew rozlewała się wokół nich tworząc szkarłatnoczerwoną plamę na drewnie i przesiąkając przez nie. Stała w niej i napawała się tym widokiem. Czerwona ciesz spływała po jej dłoni, która zadała cios i brodziła jej jasna bluzkę, ale nie to było najgorsze. Nie ten widok wprawił go w osłupienie. Widział śmierć wiele razy, wiele razy zabił. Ale ona... ona czerpała z tego prawdziwa satysfakcje. Widział w jej oczach ten obłąkańczy błysk. Te martwe spojrzenie krzyczało o jej zadowoleniu. Po raz pierwszy patrzył na nią jak na obłąkaną. Po raz pierwszy żałował, że zgodził się jej pomoc. Był za to odpowiedzialny. A ta odpowiedzialność własnie zaczęła na nim ciążyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy