Przyglądał się rudowłosej dziewczynie, która martwym wzrokiem spoglądała przez małe samolotowe okienko na chmury, wśród których teraz się znajdowali. Była nieobecna, a on mógł tylko przypuszczać o czym myślała. Spoglądał na nią, a jej twarz była niczym kamienna maska. Nic nie świadczyło o tym, co kryło się w jej głowie. Siedziała wyprostowana na ogromnym beżowym fotelu i po prostu zerkała przez okno. Żaden z jej mięśni nie był na piety, w oczach nie było strachu. Była żywa, ale jakby kamienna. Dopiero teraz zrozumiał, że to co do tej pory było grą...już nią nie jest. Stała się taka, jaki i on powinien być. Od lat, ale on zawsze wdziewał swoją maskę. Zawsze tylko udawał, a w środku nienawidził tej otoczki, ale to ona zapewniała pieniądze. Ona zapewniała przeżycie i nigdy nie zrobił niczego by się z tego wyrwać. Kiedyś jeszcze mógł, ale bogactwo okazało się być zgubne. Przypłacił je życiem cenniejszym od własnego. Teraz nie było już odwrotu. Stracił wszystko, co miał. Był zdolny do wszystkiego i wiedział, że kobieta, którą ma przed sobą także. Mimo to on wciąż tylko grał, ale kiedy widział ją - bezdenną pustkę emocjonalną - zaczynał myśleć, że to on może nie podołać. Nie ona - młoda dziewczyna przed którą życie stało otworem. On - człowiek, który siedział w tym od lat. Był kimś, kto wiedział o tej machinie wszystko, co było niezbędne do przetrwania. Usilnie próbował zrozumieć jej zachowanie, ale im dłużej o tym myślał - tym bardziej nie mógł. Odwróciła głowę od okna i spojrzała w jego oczy.
- Alex, dobrze się czujesz? - spytała, ale w jej głosie nie było nawet cienia strachu. Był zimny i taki martwy.
- Tak - potwierdził i wygodniej rozparł się w fotelu. Kłamał, a świadczyła o tym doskonale jego drgająca dłoń niemal kurczowo zaciśnięta na podłokietniku. Złapał jej wzrok, który spoczywał dokładnie na tej oznace słabości.
- Boisz się - stwierdziła zaskoczona i przez krótki ułamek sekundy dostrzegł to w jej oczach. Zniknęło prędzej niż się pojawiło. Znów siedziała na wprost niego - wyprostowana niczym struna z postawą niewyrażającą niczego.
- Ty także powinnaś - przyznał i pochylił się do przodu, splatając swoje dłonie razem i opierając łokcie na kolanach. Zrobiła dokładnie to samo. Mierzyli się wzrokiem, a on znów próbował doszukać się w jej oczach czegokolwiek.
- Nie - odparła chłodno. - Nie mam już nic do stracenia - znów oparła się plecami o fotel, założyła nogę na nogę i spoglądała przez okno. Czuł napięcie wokół nich i był pewny, że to jego krystalizujący się strach. Teraz był w stanie zrozumieć dlaczego Shin tak bardzo ją kochał, że był w stanie zrobić dla niej wszystko. Ta kobieta była w stanie oddać własne życie, aby pomścić tego mężczyznę. Bree nigdy nie byłaby do tego zdolna, ale on tego nie wymagał. On odszedł pierwszy, a ona tylko uciekała. Ucieczka była jedyną formą przetrwania. Kornelia była inna. Chciała stawić czoła tym ludziom, po których dłoniach spływała krew dziesiątek osób. Wolał nawet nie myśleć jak ogromna była ta liczba. Zacisnął powieki i próbował odgonić od siebie wszystkie te myśli, które niemal go zabijały. Nie potrafił. Czarna chmura gromadziła się nad jego głową i nie potrafił się z niej wyrwać.
Wysiadł z czarnego auta na jednej z bocznych ulic Nowego Jorku. Był w domu. Po raz pierwszy od tylu lat był w domu. Żal ścisnął jego serce. Obiecał sobie, że jeżeli ją zostawi - już nigdy tutaj nie wróci. Był tutaj, a ona nie żyła. Był w mieście, w którym spędził tyle lat swojego życia. W mieście, które przepełnione było wspomnieniami. Ich wspomnieniami. Poczuł jej oddech na swoich plecach i odwrócił się na piecie. Rozglądała się po okolicy i widział w jej oczach obrzydzenie. Wiedział dlaczego tam było. To była jedna z tych dzielnic, których nie odwiedzali nigdy turyści. To te miejsca, w których toczyły się najbardziej zajadłe wojny gangów, ale także miejsca gdzie tętniło prawdziwe nocne życie. Rozumiał jej zachowanie. Bronx graniczył z Manhattanem - miejscem, które było dla niej tak dobrze znane, jakby było jej domem. Wiedział to doskonale. Znał jej ulubione restauracje i butiki największych światowych projektantów. Wiedział nawet, który apartament w Palace sobie upodobała i którędy przechadzała się przez Central Park. Dzielnica, w której teraz byli była drugą stroną tego medalu, której ona nie mogła znać. Obskurne kamienice pokryte graffiti, podejrzani ludzie kręcący się wokół i ten dziwny klimat ukazywany w gangsterskich filmach, który sprawiał iż po plecach mimowolnie przebiegały dreszcze. Spojrzał na nią i znów nie widział niczego na jej twarzy. Stała obok niego, z wzrokiem utkwionym w ciasnym przejściu pomiędzy budynkami kilka metrów dalej po drugiej stronie ulicy. Jej włosy spięte były w wysoki koński ogon, a ręce włożyła w kieszenie czarnej skórzanej ramoneski. Nie miała w sobie ani odrobiny ze swojej klasy i elegancji, którą tak ceniła. Chociaż wiedział doskonale, że te ubrania pochodzą z najwyższej półki...mimo to pasowała tutaj. Wolał jednak powstrzymać się od tego komentarza, który byłby dla niej obelgą najgorszego stopnia.
- Chodźmy. Nie mamy czasu do stracenia - zerknęła na niego i nie czekając dłużej, przebiegła na drugą stronę ulicy. Ruszył za nią. Nie mógł zgubić jej z oczu. Miała rację. Mieli tylko kilkanaście minut, aby ich plan się powiódł. To były najłatwiejsze nazwiska na liście, którą mieli. Wiedział to doskonale. To był także najdelikatniejszy plan, który wymyślili, ale morderstwo wciąż jest morderstwem. Minęli jeden z dawno zamkniętych już sklepików, którego właściciel albo zbankrutował albo został zabity. Jego własność była teraz zasłonięta ogromną kratą, którą pokrywały napisy, których wolał nawet nie rozszyfrowywać. Szli szybkim krokiem, ramię w ramię. Przystanęła jakieś piętnaście metrów dalej i rozejrzała się na prawo i lewo. Ich zachowanie mogło wydawać się podejrzane, ale nikt teraz się tym nie przejmował. Ludzie spieszyli w sobie tylko znanym kierunku i nikt nie zwrócił nawet uwagi na te dwie osoby. Odwróciła się na pięcie i weszła w przejście pomiędzy kamienicami. Przeszła obok ogromnego zielonego kubła na śmieci i stanęła tuż za nim.
- Jesteś pewna, że to tutaj? - spytał zaglądając jej przez plecy. To miejsce nie wyglądało na to, którego poszukiwali. Zerknął przez srebrny wysoki na prawie trzy metry płot, za którym znajdowała się opuszczona budowla przeznaczona do rozbiórki. Była odgrodzona od pozostałych tak, by nikt nie mógł się tam zapuścić. Miejsce nie było bezpieczne i próbowano w ten sposób uniknąć zagrożenia dla obywateli.
- Jestem pewna. Studiowałam te papiery godzinami - odparła bezceremonialnie.
- Ilu jest ich w środku? - spytał schylając się i odkładając na ziemię sportową torbę.
- Pięciu - stwierdziła szukając zapalniczki, w tylnej kieszeni swoich czarnych spodni.
- Plan idealny - potwierdził i wyprostował się, a potem uderzył ogromnym kluczem o metalową skrzynkę, z której odpadły stare drzwiczki. Przyjrzał się kablom, które plątaniną przebiegały przez to miejsce i po kolei odciął kilka z nich. Spojrzał na Kornelię, która tylko pokiwała głową na znak zgody. Odkręcił butelkę z wodą i odsuwając siebie i dziewczynę do tyłu, rzucił nią w kierunku skrzynki. Iskry posypały się niczym noworoczne fajerwerki. Spojrzeli na budynek za płotem i w myślach odliczali sekundy. Minutę później opuszczona kamienica stanęła w płomieniach. Ogień rozprzestrzeniał się w oka mgnieniu. Wystarczyło wywołać małe spięcie. Zerknął na dziewczynę, która przyglądała się jak budynek tonie w pomarańczowych językach ognia. Satysfakcja była wypisana na jej twarzy. Wiedziała, że stamtąd nie ma ucieczki. Minie dobrych kilka minut zanim dotrze straż pożarna. Nie było szans by ktokolwiek przeżył i wiedziała to doskonale. Spoglądał na nią, jak napawała się swoją zemstą. Za jednym zamachem pozbawiła życia pięć osób, a to był dopiero początek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz