środa, 5 lutego 2014

Część dwudziesta szósta

Szła przed siebie zamaszystym krokiem, a chłodny wiatr rozwiewał jej rude kosmyki włosów. Co chwilę odwracała się za siebie, czuła się obserwowana. I z pewnością była. Wiedziała to. Przyspieszyła jeszcze bardziej i przechodząc na drugą stronę ulicy, była już niemal na miejscu. Spojrzała przed siebie, a na jej twarzy wykwitł złowieszczy uśmiech. Wygrała. Podeszła do niego i stanęła z nim twarzą w twarz.
- Co tutaj robisz? - spytała, ale doskonale znała odpowiedź na pytanie. 
- Wygrałaś - odparł. Jego oczy spoglądały w jakiś punkt utkwiony za jej plecami.
- Mówiłam, że zmienisz zdanie - jej chłodny ton głosu był zupełnie nie do poznania. Zerknął na nią i usiłował doszukać się w niej czegoś, co znał. Nie było niczego takiego. Obserwował ją tak długo, że miał wrażenie, że zna ją niemal na wylot. Potem coś się zmieniło, coś w niej zniknęło.
- Jaki masz plan? - odepchnął się od ściany i stanął razem z nią w świetle latarni. Nie mieli zbyt wiele czasu. Byli obserwowani. Oboje. Bo odkąd stali po tej samej stronie, już nie byli bezpieczni.
- Poznasz go za kilka dni. Nie sądziłam, że zmienisz zdanie tak szybko - poprawiła opadający kosmyk włosów i założyła ręce na piersi. - Co skłoniło cię do tej decyzji?
- Powiadają, że ludziom nie odbiera się wszystkiego, co mają. Wtedy nic już im nie zostaje i są zdolni do wszystkiego - stwierdził. Spojrzała w jego oczy i zrozumiała. Nie było w nich strachu, który widziała jeszcze kilka dni temu. Stracił wszystko.
- Co się stało?
- Bree - zaczął, ale słowa ugrzęzły w jego gardle. Były jakby zablokowane przez niewidzialną barierę, która nie pozwalała się im wydostać na zewnątrz.
- Co z nią? Zabili ją? - przestąpiła z nogi na nogę, ale nie spuszczała z niego swego wzroku. Doszukiwała się jakiejkolwiek zmiany w jego twarzy, ale był zbyt dobry. Lata praktyki odcisnęły na nim swoje piętno. Kamienna twarz niewyrażająca uczuć. Potrafił nad tym panować.
- Nie - jego glos był martwy, pozbawiony uczuć. Zimny niczym lód i ostrzejszy niż najlepsze noże. - Ja musiałem to zrobić. Musiałem ją zabić żeby nie zginąć - wstrzymała oddech. Nie wierzyła, że mógł...że potrafił. Czy gdyby i Shinowi kazano, zrobiłby to samo?
- A więc teraz naprawdę jesteśmy po tej samej stronie - westchnęła.
- Jesteśmy. Oboje nie mamy nic do stracenia - przybliżył się w jej kierunku i ściszył glos, jakby ktoś mógł ich słyszeć.
- Każda droga dobiega końca. Ale czasem jej koniec zdaje się być początkiem. Nawet, jeśli wydaje ci się, że przeszedłeś daleką drogę może się okazać, że wróciłeś do punktu wyjścia, bo każda podróż pełna jest zakrętów i zwrotów. Jeden fałszywy krok może zapoczątkować katastrofę. Ale choćby nie wiem, co trzeba trzymać kurs i iść do przodu swoją ścieżką, bo teraz nie ma już powrotu - wyrecytowała, a jej wzrok był bezdenną pustką. Jej postawa, jej spojrzenie  - nie było tam niczego. 
- Nie ma powrotu...- powtórzył niczym echo jej ostatnie słowa.
- Nie ma - przytaknęła. - Jeden niewłaściwy ruch i zginiemy oboje.
- Jeżeli w grę wchodzą pieniądze, życie zawsze jest stawką, o którą toczy się gra - wyszeptał, a potem oddalił się od niej na kilka kroków tak, że światło latarni już go nie obejmowało. Widziała tylko niewyraźny zarys jego sylwetki majaczący w mroku.
- Odezwę się wkrótce - zaszczyciła go ostatnim spojrzeniem i odwróciła się na pięcie. Zrobiła kilka kroków i znalazła się w swoim apartamentowcu.


~*~


Kornelia w pocie czoła kreśliła kolejne trasy na mapach różnych miast. W większości z nich jeszcze nigdy nie miała okazji być, ale teraz nie będzie czasu, aby cokolwiek zwiedzić. Tym razem cel jej wycieczek będzie inny. Siedziała w swoim pokoju, a wokół niej zgromadzone były dziesiątki różnych papierów. Kilka dni temu Alex dostarczył jej niezbędne dokumenty, które teraz studiowała. Wolała nawet nie myśleć ile musiał zaryzykować, aby je zdobyć. Te informacje, które tutaj posiadała były warte kilku albo kilkunastu żyć. Poznała wszystkie te osoby, każdą z osobna. Tak, jak oni znali ją. Musiała opracować plan idealny. Nie mógł zawieść. W tej chwili już nie było odwrotu, nie gdy udało jej się pozyskać sojusznika. Byli w tym samym położeniu. Oboje stracili wszystko to, co najbardziej cenili we własnym życiu. Odrzuciła na bok kolejną mapę i opadła na poduszki. Spojrzała na zegarek, który wskazywał trzecią dwadzieścia siedem. Nie wiedziała, że już tak późno. Zamknęła oczy i próbowała przypomnieć sobie ile spała w ciągu ostatnich dni. Nie mogła, ale to nie miało większego znaczenia. Chociaż była zmęczona i dręczyła ją niemalże nieustanna migrena, to było nieistotne. Od tygodni o tym myślała, a teraz była już tylko o krok. Wszystkie najważniejsze nazwiska tkwiły wypisane na jednej kartce. Musiała poznać te miejsca, jakby znała je od zawsze. Każdy zakamarek, każdą możliwą drogę ucieczki. Musiała wiedzieć wszystko. Miała być o krok przed osobami, które zawsze rozdawały pionki w tej grze o życie. Teraz to oni mieli zająć ich miejsce. Wiedziała, że to nie będzie łatwe, ale nigdy nie miało takie być. Przekręciła się na prawy bok i zamknęła oczy. Pozwoliła sobie na kilka godzin odpoczynku, ale wiedziała, że kiedy tylko świt nadejdzie ona znów będzie gotowa do pracy. Musiała. Miała dwadzieścia cztery godziny by po raz ostatni przeanalizować ten plan, którym żyła od ostatnich kilkunastu dni. Chciała mieć pewność, że wszystko dopięła na ostatni guzik. Kiedy nadejdzie następny świt – już nie będzie możliwości poprawek i zmian. Wiedziała już, że nie cofnie się przed niczym. Nie miała nic do stracenia. Nie miała nikogo i niczego, czego nie byłaby w stanie poświęcić dla swojej zemsty. To ta chwila, w której jej podróż dobiegała końca. Jej szczęśliwe życie skończyło się wraz z jego odejściem, ale każdy koniec jest dopiero początkiem. Ona znała początek, a także koniec tej ostatniej podróży i choćby nie wiem co, musiała iść do przodu i trzymać się obranej przez siebie ścieżki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy