Od samego rana obserwowała przygotowania do ślubu, który miał odbyć się już za parę godzin. Aktualnie siedziała na tarasie, z którego wychodziło się do głównej części ogrodu. Zajęła swój ukochany ratanowy czarny fotel i z kubkiem mrożonej kawy oddała się swojemu ulubionemu zajęciu - patrzeniu na ludzi. Nie obchodziło ją to, że ten taras także będzie dekorowany - to był jej dom i to ona mogła robić tutaj to, co chciała. Dziwiła się tylko dlaczego wszyscy uwijają się w takim pośpiechu, skoro ceremonia ślubna ma rozpocząć się o godzinie osiemnastej. Megan miała idiotyczne pomysły, a jednym z nich był ślub przy zachodzie słońca. I być może pomyślałaby, że to nawet romantyczne, ale nie przy pięciuset gościach i weselu w ogrodzie. To mógłby być dobry pomysł na spontaniczną ceremonię nad morzem z udziałem najbliższej rodziny. Widziała jak w oddali stawiają olbrzymi biały namiot, w którym odbędzie się kolacja i tam także powinien znaleźć się parkiet. Dostawiano także krzesła, które mają służyć za siedzenia podczas tego wielkiego wydarzenia. Wszystkie były pięknie udekorowane kwiatami i takie, jak lubiła najbardziej - białe i metalowe. Po środku nich rozłożono biały dywan, który prowadził na same schodki altanki, w której stać miała młoda para i świadkowie. Rozciągnęła zdrętwiałe części ciała i z uśmiechem zmieniła pozycję. Z domu dochodziły krzyki panikującej przyszłej panny młodej, która poddawała się wszelkim możliwym zabiegom upiększającym już od samego świtu, a była zaledwie godzina dziesiąta. Jej ojciec gdzieś zniknął, ale ona jakoś nieszczególnie się tym przejmowała. Chciała zobaczyć minę Meg, kiedy wyjdzie w swojej sukience, która jest zupełnie inna od tej, którą powinna założyć na siebie. Ale Kornelia, która pasjonowała się modą, nie mogła założyć czegoś passé. A satynowa sukienka bombka z całą pewnością należała do przeszłości. Wyszła z mody parę sezonów temu, a o kolorze Zdrojewska wolała już nawet nie myśleć. Wściekły różowy był kolorem, którego wręcz nienawidziła - kojarzył jej się z największą tandetą i kiczem. I dokładnie taka była narzeczona jej ojca. Czasem zastanawiała się dlaczego jest takim głupcem i daje sobą manipulować kobietom. To było oczywiste, że one chcą tego wydarzenia tylko dla jednego - majątku, który zgarną po rozwodzie. Była pewna, że kobieta, która ma zostać jej nową macochą jest dokładnie taka sama. Odłożyła pustą szklankę na mały stolik i wstała z miejsca. Miała dość wysłuchiwania rozkazów koordynatorki weselnej, która w pocie czoła starała się urządzić wszystko zgodnie ze wskazówkami panny młodej. Cieszyła się, że ona nie musi mieć nic wspólnego z tym całym bałaganem. Weszła do wielkiego salonu, którego okna sięgały dachu, a z górnego piętra widać było cały dolny poziom. To było jej ukochane pomieszczenie w tym domu. Tylko tutaj tak dobrze było widać gwiazdy bez potrzeby wychodzenia na zewnątrz. Minęła jedną z pięciu druhen, która wymachiwała sztucznym pasmem włosów ponieważ kolor był nie taki, jak miał. Wywróciła tylko oczami i weszła po schodach na górę. Chciała, aby ten dzień skończył się jak najszybciej. Czuła się jak w kiepskim filmie z weselem w tle, jakich widziała w życiu pełno. A Megan była panną młodą z prawdziwego koszmaru. Sądziła, że na piętrze uniknie tego całego przedślubnego szału, ale pomyliła się. Sztab fryzjerów i kosmetyczek był dosłownie wszędzie. Zirytowana weszła do swojego pokoju, którego teraz nienawidziła. Nie zmienił się nawet odrobinę, od kiedy wyprowadziła się mając lat piętnaście. Całkowicie już do niej nie pasował. Zmieniła się. Dorosła. A to przypomniało jej o przeszłości, od której chciała uciec. Bo kiedyś naprawdę taka nie była. Kiedyś wierzyła w ludzi i w prawdziwą przyjaźń. Z wiekiem zmienia się wszystko, a jej naiwne myślenie zniknęło niczym bańka mydlana. Kiedyś była lepszym człowiekiem, ale teraz ta ostatnia cząstka, która została z tamtego czasu - umierała.
- Ashsa! - krzyknęła zirytowana kiedy nie znalazła na swoim łóżku książki, którą czytała rano.
- Coś się stało panienko? - błyskawicznie pojawiła się obok niej niewysoka dziewczyna.
- Gdzie jest książka, która leżała na łóżku, gdy wychodziłam? - ciskała gromy w dziewczynę. Nienawidziła kiedy ktoś ruszał jej rzeczy bez pozwolenia.
- Zaniosłam do biblioteki - pisnęła wystraszona.
- Mówiłam, że masz jej nie ruszać - syknęła - jesteś idiotką - posłała jej ostatnie groźne spojrzenie i opuściła sypialnię. Udała się na koniec korytarza gdzie mieściła się biblioteka i gabinet ojca w jednym. Nacisnęła klamkę i weszła do środka. Nie lubiła tego pomieszczenia - zbyt często można tutaj było znaleźć Edmunda. Na szczęście dzisiaj pokój ten był całkiem pusty. Rozejrzała się po pomieszczeniu, które było całkiem zawalone książkami - nie sądziła, że byłaby w stanie przeczytać chociaż połowę tych zbiorów. Wiedziała dlaczego jest ich tutaj tyle. Jej matka uwielbiała czytać. Podeszła do jednej z półek, na której ustawione były te nowsze tytuły, ale to nie one przykuły jej uwagę. Pośród tych tomisk stało niewielkie srebrne pudełko, które wydawało jej się być dziwnie znajome. Zdjęła je z regału i położyła na biurku. Uniosła wieczko, a to co zobaczyła w środku sprawiło, że łzy mimowolnie popłynęły z jej oczu. Zrozumiała dlaczego ojciec tak bardzo jej nienawidził. Podniosła fotografię, z której uśmiechała się do niej piękna rudowłosa kobieta o oczach koloru oceanu. Gdyby nie fakt, że pochyłym pismem w jednym z rogów ktoś zapisał datę, pomyślałaby, że to jej zdjęcie. Ale ona wiedziała, kto na nim był. Po raz pierwszy na własne oczy mogła zobaczyć swoją mamę, której nie widziała nigdy wcześniej. Była przekonana, że ojciec zniszczył wszystkie zdjęcia, ale to nieprawda. On po prostu je ukrył. Nie wiedziała czy schował je przed nią, czy przed samym sobą. Ale wszystko nagle stało się dla niej jasne, ale to nie sprawiło, że poczuła się lepiej. Nic nie było w stanie tego zrobić dzisiejszego dnia. Bo wiedziała już, że pamiętał - każda fotografia w tej szkatułce nosiła na sobie ślady użytkowania. Osunęła się na ziemię i ukryła twarz w dłoniach, a na kolanach miała pudełko, które zawierało tyle bolesnych wspomnień, o których pamiętać nie mogła. Zbyt wcześnie odebrano jej matkę, za którą tęskniła każdego dnia. Tęskniła za nią i za ojcem, który od tamtego wypadku już nigdy nie był sobą. Nie wiedziała ile czasu minęło odkąd się tutaj znalazła, ale głośny zegar wyrwał ją z transu. Spojrzała na jego wskazówki i zamarła. Była godzina prawie siedemnasta. Za niedługo rozpocząć miała się uroczystość, a ona nie była nawet ubrana. Czym prędzej zamknęła wieko i odłożyła kasetkę na miejsce. Wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
~*~
Zaparkował swój samochód na podjeździe, który był prawie całkiem zapełniony. Za piętnaście minut rozpocząć miał się ślub. Był zdziwiony kiedy powiedziała mu, o której rozpoczyna się ceremonia. Cieszył się, że mógł tu dotrzeć. W pewnym momencie sądził, że nie będzie mu to dane, ale udało się. Oddał kluczyki parkingowemu i ruszył do środka, gdzie czekać miała na niego Kornelia. Nie rozglądał się po okolicy - chciał ją już zobaczyć. Wszedł do środka i stanął w holu. Nie musiał długo czekać. Dostrzegł ją już po paru minutach. Schodziła ze schodów i wyglądała niczym anioł, ubrana w długą pastelową liliową sukienkę, której materiał układał się na jej ciele jakby był jej drugą skórą. Wyglądała tak, jakby frunęła, a jej oczy błyszczały niesamowitym blaskiem i były niczym niebo w bezchmurny dzień. Nie potrafił oderwać od niej wzroku nawet na moment, nie mógł nawet mrugać. Obawiał się, że ten ułamek sekundy, który pozwoli nawilżyć jego gałkę sprawi, że ten piękny obraz zniknie. Gdzieś w głębi wiedział, że dziewczyna, która uśmiechała się do niego jest naprawdę prawdziwa. Ten kolor idealnie pasował do jej bladości i rudych włosów. Dekolt w kształcie serca i delikatny szyfonowy pasek w pasie były dla niej strzałem w dziesiątkę. Stanęła tuż przed nim po zaledwie minucie, a on miał wrażenie, że upłynęły długie godziny, odkąd stała tam na szczycie schodów. Nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego głosu.
- Cześć - przywitała się, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Pięknie wyglądasz - szepnął.
- Dziękuję. Ty także - spojrzała na jego idealnie skrojony garnitur i krawat - o i ubrałeś nawet krawat pod kolor - słyszał ironię w jej głosie, ale w oczach widział rozbawienie.
- Chciałem, aby wszyscy wiedzieli, że jesteś tutaj ze mną - odzyskał wewnętrzną równowagę więc jego głos brzmiał tak, jak powinien.
- Wszyscy o tym wiedzą - uśmiechnęła się i dotknęła dłonią jego policzka. Jego skóra była idealnie gładka, a oczy pięknie błyszczały. Położył swoją rękę na jej i trwali tak w ciszy przez kilka minut, ale ta cisza wyrażała więcej uczuć niż mogłyby ich słowa. Posłała mu jeszcze jeden nieśmiały uśmiech i zsunęła swoje palce z jego miękkiej skóry, które on splótł ze swoimi. Jego skóra wyglądała na muśniętą słońcem, ale on po prostu miał taką karnację, przy której ona była niemalże albinosem. Spoglądał na nią jeszcze przez jakiś czas, ale po chwili ujrzał cztery dziewczyny odziane w sukienki, których nie sposób było zignorować.
- Czy ty aby nie miałaś być jedną z druhen? - spytał, głową wskazując jej panny ustawione w rzędzie.
- I wciąż jestem - szepnęła mu na ucho - wiem, Megan dostanie szału kiedy mnie zobaczy. Nie mogłabym włożyć tej sukienki - westchnęła zrezygnowana, a on tylko wzmocnił swój uścisk. Za chwilę wszystko miało się rozpocząć, a ona z każdą kolejną minutą chciała jeszcze bardziej stąd uciec. Nie mogła. Zrobiła głęboki wdech, ale zamarła w połowie wypuszczania powietrza z płuc. Widziała jej mordercze spojrzenie, które nie znosiło sprzeciwu. Schodziła po stopniach niczym tornado, a ją ogarniała panika.
- Co ty masz na sobie? - syknęła wściekła kiedy była na tyle blisko, że jej głos nie musiał być zbyt donośny.
- Uspokój się. Złość piękności szkodzi - odpowiedziała, słysząc pierwsze takty muzyki. Odwróciła się na pięcie i puściła rękę Sihn'a. Stanęła na swoim miejscu i chwyciła głównego drużbę pod ramię. Razem wyszli na taras, z którego schodziło się prosto na dywan wiodący do ołtarza. Uśmiechała się sztucznie do wszystkich gości. Nie była w nastroju i tylko obecność Kang'a dodawała jej dzisiaj otuchy. Z ledwością powstrzymywała łzy. Zajęła swoje miejsce i patrzyła w oczy swojego ojca, którego nienawidziła jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Nie potrafiła zrozumieć. Nie potrafiła wybaczyć. Muzyka rozbrzmiała na dobre, a na ścieżce pojawiła się Megan w sukni, która ledwo mieściła się w przejściu i bukietem różowych róż, które pasować miały do sukienek dla druhen. Kobieta stanęła naprzeciw jej ojca i ceremonia rozpoczęła się na dobre. Nie słuchała tego, co mówi kapłan dopóki nie przerwał uroczystości.
- Co to jest? - słyszała piskliwy głos Meg.
- Intercyza - odrzekł Edmund i wyczekująco spoglądał na swoją przyszłą małżonkę.
- Po co nam intercyza? - słyszała głosy gości, którzy byli równie zdziwieni obrotem spraw, jak ona.
- Abym miał pewność, że twoja miłość jest prawdziwa - zerknęła na swojego ojca, w którego oczach widziała powagę. Nie żartował. Spojrzała na lampy, które zostały już oświecone. Za parę minut zapanować miał zmrok, a brązowowłosa stała tam jakby rażona piorunem. Była w stanie wyobrazić sobie złość ziejącą z jej prawie fioletowych oczu.
- Niczego nie podpiszę - syknęła.
- A więc ślub zostaje odwołany - skinął głową na kapłana i odwrócił się w stronę gości. Kornelia była zszokowana i jedyne, na co mogła się zdobyć to patrzenie na Azjatę, którego także zaskoczyła ta sytuacja.
- Zabierz mnie stąd - szepnęła bezgłośnie, ale on zrozumiał. Podniósł się z miejsca w pierwszym rzędzie i ruszył w jej stronę. Podszedł do niej i złapał za rękę, po czym pociągnął w przeciwną stronę. A ona po prostu dała się prowadzić. W jej głowie myśli szalały niczym huragan - pustoszyły jej umysł. Nie chciała spoglądać za siebie. Wszystko to, co stało się przed momentem, dopadnie ją jutrzejszego poranka. Teraz nie była na to gotowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz