środa, 17 lipca 2013

Część czternasta

Chłodny wiatr przyjemnie muskał jej bladą skórę. Próbowała uciszyć burzę myśli szalejącą w jej głowie, ale w ciągu ostatnich paru dni nic nie było takie, jak chciała. Wszystko złożyło się w ogromną całość,  która ją przerosła i zmusiła do ucieczki. A to było jedyne miejsce, w którym mogła w spokoju pomyśleć. To była jej przystań,  która nie należała do jej świata, więc nie była pusta i zniszczona przez pieniądze. Lubiła to miejsce i żałowała, że tak rzadko tutaj bywała. I chociaż dom nie był imponujących rozmiarów, a w ogrodzie nie mieścił się kort tenisowy - było wspaniałe. Głównie dlatego,  że tutaj liczyła się rodzina, której ona nie miała już od wielu, wielu lat. Widziała uśmiech pani Wierzbickiej kiedy razem z Aurelią podawały obiad, a ona stała opierając się o futrynę prowadzącą do jadalni. I wszystko to, czego zazdrościła tej dziewczynie, było niemal namacalne. Widziała jej rodzeństwo, które z zapałem jadło przygotowane dania, a także jej ojca, który z czułością ucałował żonę w policzek i usiadł do stołu. Z jej perspektywy to wyglądało niczym piękny film, ale to była rzeczywistość. Taka, której ona pragnęła i nigdy mieć nie będzie. Huśtała się na drewnianej dużej huśtawce i spoglądała w gwiazdy. Idealnie prezentowały się w tym miejscu, które było oddalone o paręnaście kilometrów od jej mieszkania. Tutaj była cisza i spokój, który nie ginął nawet po wyjściu ze swojej posesji. Gdy ona wychodziła z wieżowca, wpadała w gwar i wielkomiejski zamęt. Aurelia mieszkała na obrzeżach i miała duży dom, który pewnie by jej imponował, gdyby nie fakt, że jej ojciec jest milionerem. Można by rzec, że jej koleżanka, a właściwie jej rodzice byli naprawdę zamożni. Ale mimo to oni nie należeli do jej świata. Aurelia nie nosiła ubrań od największych światowych projektantów, nie posiadała własnego odrzutowca i nie spędzała wielu weekendów w stolicach państw z całego świata. I chociaż Kornelia była materialistką, w chwili obecnej brakowało jej do szczęścia tylko rodziny. Spoglądała w gwiazdy i pozwalała myślom przepływać przez jej głowę. Znajdował się w nich głównie pewien Azjata, który nie dawał jej spokoju od paru dni. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała z nim porozmawiać, ale tak naprawdę nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Pamiętała tamtą noc, w którą rozstali się pod wejściem do jej apartamentowca. Nie zamienili ze sobą już później nawet słowa, od momentu opuszczenia jego posiadłości. Był taki tajemniczy i zimny. Widziała emocje, które pojawiały się na jego twarzy, ale nie zapytała o nic - bała się. Bała się braku odpowiedzi z jego strony. I dopiero tamtej zimnej nocy uświadomiła sobie, że tak naprawdę to wszystko zaczyna ją przerastać. Zdała sobie sprawę, że jego czar, który nią zawładnął od pierwszej chwili, zaczyna się ulatniać. W miarę poznawania jego osoby, jej oczy zaczynały się otwierać, a pierwsze wrażenie zanikać. Wiedziała już, że ten chłopak coś ukrywał i wiedziała, że nie jest to żadna błahostka. To było coś naprawdę dużego, coś, co sprawiało, że na najmniejsze jej wspomnienie o tym, zmieniał się w kamień. Ciepłe iskierki z jego oczu znikały jakby za dotknięciem różdżki, cały się spinał i zmieniał barwę głosu. Zauważyła to wielokrotnie. I to właśnie dzisiaj, po raz pierwszy przyznała się przed samą sobą, że tak naprawdę boi się tego człowieka. Ale nie to w tym wszystkim było najgorsze. Dopuściła do siebie uczucia, którymi się kierowała i to one sprawiły, że miała ochotę płakać do księżyca. Bo nie tyle, że ta znajomość była niebezpieczna i zakazana, nie to, że była przerażona w jego obecności - ona bała się o niego. A dopóki nie wiedziała, czym on się zajmował - nie była w wstanie pomóc ani jemu, ani sobie. I to było frustrujące, bo po raz pierwszy nie znała odpowiedzi na postawione przez siebie pytania. Nie wiedziała, co ma zrobić. Nie była pewna czy chce to wszystko ciągnąć, czy powinna z tym skończyć. Westchnęła przeciągle i usiadła po turecku. Tego było zbyt wiele. Tornado przetaczające się każdego dnia przez jej głowę było nie do zniesienia. Od czterech dni nawiedzała ją migrena. Okryła się szczelniej kocem i zamknęła oczy. Miała nadzieję, że gdy skupi się na uczuciu jakie towarzyszyło jej przy łaskotaniu jej twarzy przez wiatr, to ono sprawi, że ból zelżeje. W myślach odliczała sekundy i czuła jak z każdą upływającą, ból zaczyna delikatnie ustawać. Niestety została wybudzona z tego transu przez dzwoniący telefon. Spojrzała na wyświetlacz i zaklęła pod nosem. Dzwonił po raz dziewiętnasty w ciągu pięciu dni. Tekstowych wiadomości już nie liczyła. Wyłączyła telefon i położyła go obok.
- Dlaczego nie odbierasz? - usłyszała koło siebie, a chwilę później skrzypnęła huśtawka.
- Nie chciało mi się z nim rozmawiać - rzuciła obojętnym tonem, w duchu prosząc, aby nie chciała ciągnąć tej rozmowy.
- A kto właściwie dzwonił? - spytała.
- Mój ojciec - skłamała gładko. Temat Shin Woo był ostatnim, który chciałaby poruszyć. 
- Jak idą jego przygotowania do ślubu? - sama była sobie winna. Ten temat także był jednym z tych, o których wolała nie myśleć. Zostały tylko cztery dni do tego wydarzenia, a ona miała coraz większą ochotę się nie pojawić. Ale to było za wielkie ryzyko, za wiele mogłaby stracić - bo pieniądze były dla niej niemal wszystkim.
- Nie mam pojęcia. Zostałam ze wszystkiego wykluczona, ale to dobrze - mruknęła, dając jej do zrozumienia, że nie chce dłużej ciągnąć tej kwestii.
- Rozumiem - stwierdziła i zamilkła. Na tyle, na ile znała Kornelię, wiedziała iż to koniec rozmowy. Wiedziała też, że nigdy nie pozna jej dobrze. Bo Zdrojewska była osobą naprawdę skomplikowaną i taką, którą mało kto darzył sympatią. I tu nie chodziło już nawet o ilość zer na koncie jej ojca i jej zamiłowanie do drogich ubrań. Dziewczyna była kimś, kto świetnie grał i kłamał. Nigdy właściwie nie była pewna czy to, co do niej mówiła jest prawdziwe. Uśmiechała się bardzo często, ale w większości udawała. Była w tym tak dobra, że każdy gest wyglądał na szczery i naturalny. Miała także dwie osobowości i nigdy nie wiadomo, która dominowała danego dnia. To wszystko sprawiało, że Kornelia była osobą, której sympatię ciężko było zdobyć, a także kimś, kogo nie było łatwo lubić. Przy pierwszym kontakcie prawie z miejsca zyskiwała sympatię, ale ludzie odwracali się od niej wielokrotnie. Ona sama miała na to ochotę. Właściwie nie wiedziała, co ją trzyma blisko niej. Być może to, że była niesamowicie dobrym słuchaczem. Aurelia zastanawiała się nad tym od momentu, w którym się poznały i do dzisiaj nie miała jasnej odpowiedzi. A póki jej nie miała - zostawiła wszystko losowi.



~*~



Szybkim krokiem przemierzała kolejne uliczki. Musiała się przejść w drodze powrotnej. Dzięki uprzejmości ojca Aurelii, nie musiała dzwonić po swojego szofera. Poprosiła natomiast o wysadzenie jej dwie przecznice wcześniej. Minęła właśnie ostatni zakręt i stanęła jak wryta. Stał tam, opierając się o maskę swojego białego auta. Jego włosy lśniły w delikatnym świetle rzucanym przez latarnię. Wyglądał niczym anioł zesłany na ziemię. Jej serce zabiło szybciej, a w tym samym czasie na żołądek spadł jakiś kamień. Były to tak sprzeczne uczucia, że nie była w stanie się ruszyć. Przyglądała mu się z otępieniem. Grzywka opadała swobodnie na oko. Zwykłe spodnie wyglądały jakby były szyte na miarę i ten biały pleciony sweter, który tak uwielbiała. Z daleka widziała skupienie na jego pięknej twarzy i to ono przeważyło szalę. Ruszyła w jego kierunku. Głupie serce biło coraz szybciej, prawie galopując, a uciążliwy głaz był coraz cięższy.
- Co tutaj robisz? - spytała, stając naprzeciwko niego. Podniósł głowę i dostrzegła w jego oczach ogromną ulgę.
- Gdzieś ty się podziewała? - szepnął - dlaczego nie odbierałaś?
- Rozładował mi się telefon - siliła się na chłodny i opanowany głos, ale była świadoma, że mogła polec. 
- Mówiłem ci, że masz nie chodzić sama po nocy - puścił jej uwagę mimo uszu. Kłamała, a on wiedział dlaczego.
- Zapomniałam - spuściła głowę.
- Martwiłem się - stwierdził, a ona spojrzała na niego zaskoczona. Ton jego głosu był naprawdę szczery i wypełniała go troska.
- Dlaczego? - musiał mieć powód, a ona była niemal pewna, że jest bezpośrednio związany z nim i tym jego koleżką spod ciemnej gwiazdy.
- Bo coś mogło ci się stać - wyznał szczerze.
- Masz rację. A ty maczałbyś w tym palcem razem z Alexem, prawda? - sarkazm w jej głosie był tak duży, że niemalże skrystalizował się pomiędzy nimi.
- O czym ty mówisz? - nie rozumiał, o co jej chodziło.
- Czym się zajmujesz? - spytała bez ogródek. I wiedziała, że od jego odpowiedzi zależy jej decyzja.
- Przecież wiesz, że nie mogę ci powiedzieć - odepchnął się od auta i zmniejszył odległość między nimi. A ona stała tam i nie potrafiła ruszyć żadną kończyną. Chciała uciec, ale nie mogła - jego oczy ją hipnotyzowały.
- Wszystkiego dowiem się w swoim czasie - prychnęła, zatrzymując jego rękę, którą chciał dotknąć jej policzka. Nie pozwoliła na to. Była zła, zirytowana. Nie lubiła niepewności bo wszystko, co chciała wiedzieć to to, na czym stoi. A on nawet tego nie mógł jej dać. Ale z drugiej strony był ucieleśnieniem jej wszystkich marzeń, jej chodzącym ideałem, który był na wyciągnięcie ręki. Był tym, czego chciała, ale także tym, czego się obawiała. Jednak w tej chwili; w tę gwieździstą noc, kiedy stali w delikatnej poświacie księżyca, jedyne czego obawiała się bardziej - to jego utrata. I to stwierdzenie sprawiło, że galopujące serce zwolniło, a kamień przestał ciążyć. To była jej odpowiedź na wszystkie pytania, którymi dręczyła się przez ostatnie dni. Zdecydowała.
- Musisz być cierpliwa - westchnął i usiłował się odsunąć, ale nie pozwoliła.
- Będę - szepnęła, po raz pierwszy wtulając się w jego klatkę piersiową. Był zaskoczony jej reakcją, nie tego się spodziewał. Objął ją mocniej i poprzysiągł sobie, że będzie jej strzegł, choćby miał to przypłacić życiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy