wtorek, 19 marca 2013

Część trzecia

Blondwłosy mężczyzna wpatrywał się w marmurowy nagrobek i chociaż doskonale wiedział do kogo owe miejsce należy, jakoś niespecjalnie zwrócił na to uwagę. W tym momencie pogrążony był w swojej nostalgii. Rzadko wracał do przeszłości, która niewątpliwie była bolesna. Sam dokonał wyboru. Żałował, ale wiedział, że gdyby cofnął czas - znów by to zrobił. Chciał zobaczyć jej twarz, jej uśmiech, ale nie byłby w stanie. Nie po tym wszystkim, przez co przeszła tylko z jego winy. Zamknął oczy i przeniósł się do swojej ojczyzny - Nowego Jorku. Przechadzał się oświetlonymi ulicami, po których wciąż jeździło mnóstwo samochodów. To miasto nigdy nie zasypiało. Dla niego było wyjątkowe. Znał je jak własną kieszeń - każdy zakamarek, każdą budkę z hot-dogami i najlepsze kawiarnie. Spędził tam dwadzieścia jeden lat. Nie sądził, że kiedykolwiek opuści miasto swoich snów. Nie podejrzewał nawet, że jego życie się tak potoczy. W najśmielszych snach nie przewidział, że będzie zdolny, aby zadać jej taki ból. Nienawidził się za to. Bree była jego jedyną słabością. Byłą plamą na jego honorze. Była miłością jego życia, a bez wahania zrezygnował z niej dla pieniędzy. Pamięcią cofnął się, ponad trzy lata wstecz, do tego pamiętnego dnia. Do momentu, który zmienił całe jego dotychczasowe życie.

Wpatrywał się w ogień trzaskający w kominku, co chwilę zerkając na wskazówki zegara. Z każdą upływającą minutą jego serce przyspieszało tempa, a w gardle rosła większa gula. Był czujny i wyczekiwał jakiegokolwiek dźwięku, dochodzącego od strony frontu. Wiedział, że za chwilę nadejdzie czas konfrontacji, której niesamowicie się obawiał. Bree, chociaż na co dzień była miłą i ciepłą osobą, potrafiła niesamowicie szybko się zdenerwować. Usłyszał trzask zamykanych drzwi. Zesztywniał w sekundzie. Usilnie starał się opanować bicie serca. Dlaczego ona tak na niego działała? Nigdy przecież nie okazywał swoich emocji, a przy tej brunetce robił to każdego dnia.
- Dzień dobry kochanie - usłyszał jej szept tuż przy lewym uchu. Chwilę później poczuł jej miękkie wargi na swoich. 
- Musimy porozmawiać - wydusił z siebie, gdy tylko dziewczyna zajęła miejsca na kanapie. Spoglądała na niego z dziwnym błyskiem w oku, a on był pewien, że nie wróżył niczego dobrego.
- Wyjeżdżasz - rzuciła zimnym tonem, w którym nagle zabrakło czułości.
- Skąd wiesz? 
- Mam swoje źródła - odwróciła głowę w drugą stronę, a jej głos sprawiał, że w jego serce wbijały się miliardy szpilek. Nie zauważył nawet, że zaczęły mu drgać dłonie.
- Bree - zaczął, ale niebieskooka uciszyła go gestem dłoni.
- Nie musisz nic mówić - widział, jak jej oczy spowijają się błyszczącą powłoką. Ukrył twarz w dłoniach. Nie był w stanie patrzeć na jej buzię, która wyraźnie wskazywała cierpienie.
- Muszę - odrzekł hardo.
- Nieprawda. Już zdecydowałeś - po jej policzku popłynęły łzy, ale otarła je rękawem beżowego sweterka.
- Musisz mnie wysłuchać! - podszedł do niej i ścisnął za ramiona. Spoglądała na niego wzrokiem wypranym z emocji. Nawet łzy, które jeszcze chwilę temu się tam czaiły, nagle zniknęły.
- Nie muszę. Puść mnie - wyszarpnęła się z jego uścisku, założyła nogę na nogę i wbiła swój wzrok w przestrzeń.
- To wcale nie tak, jak sądzisz - uklęknął przed nią i usiłował skupić na sobie jej wzrok.
- Nie wiesz, co myślę - chłód jej głosu dotknął go do samego dna serca. Wiedział już, że przegrał tę batalię.
- Ale - zaczął jąkając się. Właściwie sam nie wiedział już, co ma powiedzieć. Cała gotowa formułka uleciała. Nie tego się po niej spodziewał.
- Już nie ma żadnego 'ale', Alex. Zniszczyłeś to wszystko. Twój wybór. Pamiętaj tylko, że nie będzie już powrotów - posłała mu mrożące spojrzenie. Zachwiał się i upadł na podłogę. Podparł się ręką i zadarł głowę do góry. Patrzył w jej oczy, które nie wyrażały już miłości.
- Co ty mówisz? - zachłysnął się powietrzem.
- Słyszałeś mnie doskonale. 
- Dlaczego? - nie rozumiał. Nie, on nie chciał zrozumieć.
- Wybrałeś pieniądze. Zobaczysz nadejdzie taki dzień, w którym będziesz tego żałował - nachyliła się nad nim tak, że była tylko parę centymetrów od jego twarzy - nigdy nie próbuj mnie szukać - syknęła i złożyła na jego ustach krótki pocałunek. Odsunęła się od niego i podniosła do pionu.
- Bree - wydusił z siebie w panice. Sprawy przybrały zupełnie inny obrót, niż wstępnie planował. 
- Żegnaj Alex - ruszyła w głąb korytarza - zabierz swoje rzeczy i zniknij jak najprędzej - krzyknęła opanowana. Błyskawicznie odwróciła się na pięcie, chcąc ukryć łzy, które na nowo zbierały się w jej oczach. Weszła do sypialni i trzasnęła drzwiami, po czym zsunęła się po nich na podłogę. Jak mogła być tak głupia? Jak mogła sądzić, że ją kochał? Od zawsze dla niego liczyły się tylko pieniądze. Ona była mu potrzebna tylko jako towarzyska na tych durnych bankietach. W tym momencie żałowała ostatnich dwóch lat swojego życia. Miała ochotę zabić jego i wszystkich jego durnych kumpli. Nienawidziła go, ale jeszcze bardziej nienawidziła siebie za swoją głupotę. Usłyszała szczęk zamka w drzwiach wewnętrznych. To był koniec jej życia.

Miała rację. Zaczął żałować już parę tygodni po wyjeździe. Wiedział jednak, że nie byłby w stanie jej odnaleźć. Zatarła za sobą wszystkie ślady. Nie była pierwszą kobietą, która to zrobiła. Ona nie chciała zostać znaleziona i on był tego pewny. Nie potrafiłby jej spojrzeć w twarz. Poświęcił swoją jedyną miłość dla pieniędzy. Dokonał wyboru, którego żałował. Żałował, ale znów postąpiłby tak samo. W tym życiu liczyła się tylko władza i pieniądze, nie było miejsca na coś takiego, jak miłość. On także taki był. Zapomni. Prędzej czy później Bree zniknie z jego serca, a wtedy już nic nie będzie łączyło go z przeszłością. Nic nie stanie mu na drodze do wyznaczonego celu, do którego niestrudzenie dąży od ponad sześciu lat. Był blisko. Zbyt blisko by móc się wycofać.


~*~

Kornelia wpatrywała się w oświetlony stary ryneczek, który idealnie było widać z jej apartamentu. Uwielbiała to robić. To była jej odskocznia od problemów. Jej miejsce do rozmyślań. Gra świateł sprawiała, że czuła iż to miejsce ma jakąś magię, kryje jakąś tajemnicę. Nie do końca była pewna czy to, co zamierza zrobić jest dobre, ale nie było już powrotów. Karty zostały rzucone. Gra się rozpoczęła, a ona wiedziała, że musi ją wygrać. Nie miała innego wyjścia. Musiała się zemścić i w tej chwili tylko to jeszcze miało dla niej jakieś znaczenie. Przechyliła kieliszek i upiła z niego łyk czerwonego płynu. Przejechała dłonią wzdłuż swojej talii i wygładziła czarny materiał sukienki. Na jej twarzy wykwitł delikatny uśmiech. Ta rzeczywistość zaczynała się jej podobać. Jeszcze parę miesięcy temu nie pomyślałaby, że jej życie może się tak zmienić. Nie sądziła, że ona będzie zdolna do takich rzeczy. Była. 
- El, dlaczego stoisz tutaj samotnie? - usłyszała czyjś szept przy uchu, a po jej ciele przeszedł dreszcz obrzydzenia.
- Musiałam pomyśleć, Steve - odwróciła się w jego stronę i modliła się, aby z jej oczu nic nie dało się wyczytać. 
- Zabawa trwa w najlepsze - przysunął się odrobinę w jej stronę, a ona udawała, że wcale tego nie zauważyła. Znała jego zamiary i wcale ich nie akceptowała. Brzydziła się tym mężczyzną i wszystkimi ludźmi, którzy bawili się w jej apartamencie. Musiała grać.
- Za moment do was dołączę - założyła kosmyk włosów za ucho i wbiła w niego swoje uwodzicielskie spojrzenie.
- Nie każ nam czekać - niby to przypadkiem przejechał palcem wzdłuż jej nagiego ramienia. Teatralnie się zaczerwieniła i speszona spuściła wzrok, ale w duszy wrzała. Jej plan przebiegał bez zarzutu, a umiejętności aktorskie były lepsze niż kiedykolwiek się spodziewała. Byli idiotami, którzy mieli zostać pokonani swoją własną bronią. Odłożyła pusty kieliszek na mały stolik i ruszyła w stronę zebranych gości. Jej nagie ramiona owiewał chłodny wiaterek, który wpadał do pomieszczenia poprzez otwarte drzwi balkonowe. Długa suknia nie ułatwiała poruszania, a ogromne rozcięcie wzdłuż jednej nogi także nie było komfortowe, ale tego wymagała sytuacja. Wyszła na taras, wcześniej zarzucając na siebie futrzaną etolę. Wzrokiem odszukała wśród zebranych gości tego jednego mężczyznę, który był jej kluczem do sukcesu.
- Alex, dobrze cię widzieć - oparła się plecami o barierkę i spoglądała w jego twarz.
- Dziękuję za zaproszenie - złożył na jej dłoni pocałunek, a ona znów się zarumieniła. Nie wierzyła, że mężczyźni mogą być aż takimi idiotami, aby nabrać się na jej sztuczki.
- Nie mogłam cię pominąć - delikatnie się uśmiechnęła.
- Jak się czujesz? - położył swoją rękę na jej barku i zmusił ją by na niego spojrzała.
- Dobrze - odparła zdawkowo.
- Jakoś w to nie wierzę, wiesz? - zaśmiał się lekko. Przesunął wzrokiem po całości jej sylwetki. Musiał przyznać, że ta kreacja dodawała jej uroku, którego już i tak nie było jej brak. Co tak naprawdę o niej wiedział, poza oczywistymi faktami? Niewiele.
- Nie powinieneś się o to martwić - odsunęła się od niego i chciała odejść, ale złapał ją za nadgarstek.
- Mam nadzieję, że niczego nie kombinujesz. Oni są sprytniejsi niż sądzisz - jego zielone oczy wyrażały troskę.
- Nie martw się. Jestem dużą dziewczynką, a teraz pragnę wrócić do środka. Zimno mi - jak na zawołanie jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Marcowe noce nie były zbyt ciepłe, a jej strój więcej odkrywał, niż chował. Puścił jej rękę i oparł się o barierkę. Spoglądał na nią dopóki nie weszła do mieszkania. Ona coś knuła, a on musiał wiedzieć co.

***

Nie wiem dlaczego Alexander zdominował ten rozdział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy