wtorek, 5 marca 2013

Część pierwsza

Niewysoki mężczyzna o krępej budowie ciała i szerokich ramionach siedział w swoim ulubionym miejscu w posiadłości. Wpatrywał się w trzymaną w dłoni fotografię, a na niej widniała dziewczyna, która swoją urodą mogłaby zawstydzić największe światowe modelki. W swojej głowie wciąż odtwarzał rozmowę sprzed paru godzin, której nie potrafił zrozumieć. 

- Dlaczego ona? - spytał spoglądając w okno. Niebo było zachmurzone, co nie zwiastowało niczego dobrego.
- Jest bardzo cenna. Musisz ją śledzić - usilnie starał się skupić swoje spojrzenie na mężczyźnie za biurkiem, ale obrazy za oknem wydawały się być bardziej interesujące.
- Co w niej takiego jest? 
- Nic nie rozumiesz, prawda? - mężczyzna pokiwał tylko głową.
- Dlaczego akurat ja? - westchnął, patrząc na znajomego.
- Ktoś musiał się tym zająć. Ty wydawałeś się najodpowiedniejszy - starszy z mężczyzn podrapał się w brodę.
- Jak zawsze. Będziemy w kontakcie - fotografię włożył do kieszeni i ruszył do wyjścia. 
- Alexandrze - zatrzymał go w drzwiach - nie zawiedź mnie!
- Nigdy - szepnął i wyszedł z pomieszczenia.


Od tamtego momentu próbował zrozumieć, co miała w sobie ta kobieta. Dlaczego była taka ważna? Dlaczego chciał ją mieć po swojej stronie? Była piękna, ale to nie o jej wygląd chodziło. Był tego pewien. Ta sprawa musiała mieć głębsze podłoże.  Odłożył pustą szklankę po ulubionym trunku na mały stolik i podszedł do okna. Lato nieubłaganie minęło, ustępując miejsca jesieni. O ile dni bywały jeszcze ciepłe, prawie upalne, o tyle wieczory potrafiły przyprawić o gęsią skórkę. Wiatr targał liśćmi drzew w każdą stronę. Nienawidził jesieni, a tym bardziej zimy. Oparł swoje czoło o zimną szybę. Kolejne zadanie, które wymagało od niego szczególnych poświęceń. Każde takie było. Wszystkie trudniejsze od poprzedniego. Czasem miał tego wszystkiego dosyć, ale to dawało mu zbyt wielką władzę i pieniądze, by mógł z tego zrezygnować. Wybrał takie życie i już nie potrafił go zmienić. Nie chciał. W życiu trzeba poświęcić coś dla większego dobra. Poświęcił za wiele. Z jej powodu nie mógł wrócić do poprzedniego życia. Nie umiałby spojrzeć jej w twarz. Westchnął przeciągle i odszedł od okna. Fotografię wrzucił do kominka i przez parę sekund podziwiał jak języki ognia ją pochłaniają. Nikt nie mógł jej zobaczyć. Nic nie mogło pójść nie po jego myśli.



~*~

Rudowłosa dziewczyna szybkim krokiem przemierzała pogrążone w mroku uliczki. Co chwilę przystawała i w panice sprawdzała zegarek. Nie mogła się spóźnić. Wolała nawet nie myśleć jaką awanturę urządziłby jej ojciec, gdyby nie dotarła na czas. Pokręciła głową z przerażeniem i znów przyspieszyła. Nie mogła nawet podziwiać gwiazd, a tak bardzo to kochała. Wiedziała, że dzisiejsza noc jest pewnie jedną z ostatnich, gdy są na niebie. Nienawidziła tych cotygodniowych spotkań, które według niej były tylko formalnością. Nienawidziła własnego ojca, który był dla niej martwy. Widywała go raz na siedem dni - nie dzwonił, nie pisał. Nawet te wieczory, gdy zjawiał się w jej apartamencie, nie dawały jej satysfakcji. Już jako dziecko uważała się za sierotę. Co więcej - winiła go za śmierć matki. Zatrzymała się pod jedną z latarni, czując jak po jej policzku stacza się jedna łza. Otarła ją wierzchem dłoni i kątem oka dostrzegła na przeciwko niej czarnego kruka. Uwielbiała patrzeć na te ptaki. Światło ulicznych lamp sprawiło, że jego hebanowe pióra mieniły się na kolor zielono-fioletowy. Każdy jego najmniejszy ruch sprawiał, że któraś z tych barw była bardziej intensywna. Dostrzegła też zarys jego oczu, które wyglądają jak koraliki. Wpatrywała się w niego jak zaczarowana. Był dla niej zagadką, tajemnicą. Czymś, co mogło sprawić, że jej życie nie byłoby tak monotonne. Gdyby mogła, zamknęłaby go w złotej klatce - by już na zawsze jej towarzyszył. Poczuła wibracje w swojej torebce. Nie musiała sprawdzać, kto dzwonił. Doskonale wiedziała. Wydała z siebie krótki, zduszony okrzyk i zaczęła biec. Dziękowała w duchu, że postanowiła ubrać buty na płaskiej podeszwie. Nie sądziła, że kiedyś się tak z nich ucieszy. Niecałe dziesięć minut później wbiegła przez bramę na dziedziniec. Zgięła się w pół i próbowała uspokoić swój oddech. Sekundę później z dumą się wyprostowała i weszła przez szklane wrota do budynku, w którym było nadzwyczaj cicho. No tak - w środku tygodnia nikt nie urządzał wytwornych imprez i bankietów. Nacisnęła guzik z numerkiem trzynaście i patrzyła jak zasuwają się za nią drzwi. Oparła się o metalową ścianę, która swoim chłodem sprawiła, że powróciło jej trzeźwe myślenie. Była niesamowicie zmęczona, a czekała ją jeszcze godzinna męczarnia z ojcem i jego przyszłą żoną. Nie pamiętała już nawet, którą z kolei. Przekroczyła próg windy i niemalże stanęła twarzą w twarz ze swoim największym koszmarem. Ścisnęła mocniej powieki, próbując tym samym dodać sobie odwagi. Otwarła je gwałtownie i przywdziała na usta jeden ze swoich sztucznych uśmiechów.
- Witaj tato - odezwała się wchodząc do salonu - witaj Meg - ucałowała w policzek najpierw mężczyznę, a potem siedzącą koło niego kobietę.
- Spóźniłaś się - usłyszała jego zimny i wyprany z emocji ton. Te spotkania były tylko prowizoryczną próbą udawania normalnej rodziny.
- Przepraszam. To się więcej nie powtórzy - zajęła miejsce po środku i skupiła swój wzrok na półmisku z owocami. 
- Jak ci minął tydzień? - do rozmowy wtrąciła się brązowowłosa kobieta, która była może o dziesięć lat starsza niż Kornelia. Jej ojciec uwielbiał młodsze od siebie kobiety.
- Bardzo dobrze, a tobie? - znów wymusiła w sobie uśmiech.
- Wspaniale - klasnęła w dłonie.
- Kochanie - jej ojciec spojrzał na nią wzrokiem, który już kiedyś widziała. Zbyt często. Wiedziała, co się święci. 
- Edmundzie, pozwól mi to powiedzieć - Meg położyła swoją rękę na jego dłoni i uśmiechała się promiennie. Patrząc na tą dwójkę, rudowłosa miała ochotę strzelić sobie w głowę.
- Pobieramy się! - krzyknęła podekscytowana, a Kornelia przewróciła tylko oczyma. Który to już miał być w jej życiu ślub? Szósty? Siódmy? Zgubiła rachubę. 
- Cieszę się - entuzjazm w jej głosie był tak sztuczny, jak paznokcie jej nowej macochy. 
- Będziesz moim świadkiem, prawda? - Megan spojrzała na nią wzrokiem, który nie znosił sprzeciwu. Dla własnego spokoju pokiwała tylko głową. Oparła łokieć na stole, a na dłoni ułożyła głowę. Łyżeczka do herbaty wydawała się być nad wyraz interesująca. Ze wszystkich sił starała się wyłączyć swoje uszy. Głos macochy działał jej już na nerwy, a jej przedłużające się szczebiotanie o planach wesela było już nie do wytrzymania.
Z ulgą opadła na swoje łóżko dwie godziny później. Wpatrywała się w sufit i usiłowała zapomnieć o koszmarze, który znów się powtarza. Nie potrafiła wybaczyć ojcu, że tak po prostu zapomniał o jej matce. Nigdy jej nie poznała. Nie miała żadnej pamiątki po niej. Nie zostało nawet jedno wspólne zdjęcie. Za jej śmierć winiła właśnie Edmunda. Poczuła, że materac się pod nią ugina, a chwilę później na jej brzuchu ułożyła się ogromna ruda kulka, która emanowała niesamowitym ciepłem. Podrapała ją za uchem, a ona tylko pomrukiwała. Yoko był jej ukochanym kotem, którego uwielbiała ponad wszystko. Był wspaniałym przyjacielem. Zawsze czuł gdy było jej źle, właśnie wtedy usadawiał się na jej brzuchu i ogrzewał ją swoim miękkim futrem. Spoglądał na nią bursztynowymi oczami i pomachał uchem, na którym miał pędzelek. Był ogromny, ale dla tej rasy to było normalne. Uwielbiała jego białe skarpetki i delikatną sierść. Pamiętała  że już jako dziecko marzyła o tym kocie, ale któraś z żon ojca miała alergię. Yoko miał ledwo ponad rok, ale już stał się jej oczkiem w głowie. Był jedynym powodem, dla którego chętnie wracała do swojego pustego mieszkania. Pogłaskała swoją rudą kulkę i wtuliła twarz w kota, a on znów cicho mruczał. 

***

Chcę tylko powiedzieć, że należy olbrzymią uwagę przywiązywać do miesięcy, które pojawiać się będą w poszczególnych rozdziałach. 

1 komentarz:

Obserwatorzy