niedziela, 31 maja 2015

Część trzydziesta

Siedziała oparta plecami o pień starego drzewa na polanie, którą tak często odwiedzała będąc małym dzieckiem. Pustym wzrokiem wpatrywała się w nocny krajobraz miasta, na które miała idealny widok z tego wzniesienia. Kiedyś tak bardzo je kochała. Kiedyś to był jej prawdziwy dom, ale dzisiaj czuła się w nim obco. To miejsce już nigdy nie było takie samo odkąd on odszedł. Opuścił ją, a ona nie potrafiła żyć bez swojego powietrza. Tamtego wieczora w Tokio kiedy pozwoliła sobie, by jej żelazna maska opadła, czuła przeszywający ją na wskroś strach. Czuła do siebie wstręt i obrzydzenie. Kiedy jej zemsta się dokonała wszystkie te uczucia tylko się spotęgowały. Te spojrzenia, ci ludzie nawiedzali ją w snach. Nie pamiętała już kiedy była w stanie swobodnie zasnąć. Pozwoliła się zniszczyć. Uparcie dążyła do tego celu i otrzymała go. Kiedy zniknęła nienawiść, została już tylko pusta skorupa wyzuta z człowieczeństwa. Zabiła zbyt wielu ludzi, by to pozwoliło jej spokojnie żyć. Dlatego teraz, patrząc ostatni raz na to miasto - wiedziała czego pragnęła i miała to być ostatnia rzecz jakiej w życiu dokona. Jej ślepa miłość zawiodła ją na skraj przepaści, ale to ona zdecydowała z niej zeskoczyć. Nie było już powrotów. Zniszczyła siebie i swoje życie. Zaprzedała duszę i umysł mrocznej stronie na zawsze popadając w ciemność. Była bezdenną pustką, która potrafiła tylko rozpamiętywać przeszłość bo wiedziała, że żadna przyszłość jej nie czeka. Nie po wszystkim tym, czego dokonała. Spaliła za sobą wszystkie mosty, a po drugiej stronie nie było już nikogo kto mógłby na nią czekać. Na jej własne życzenie. Ta myśl dusiła ją każdego dnia, nie pozwalała żyć. Była jak zamknięta w klatce, która sama dla siebie stworzyła. Jej świat zacieśnił się do rozmiarów pułapki i miała tylko jedno wyjście. Wyjęła telefon, na którym w pospiechu napisała tylko jedno słowo. Słowo, które istniało w jej słowniku, ale ona nigdy go nie używała. Aż do dzisiaj. Zerknęła na wyświetlacz, a potem odnalazła właściwego odbiorcę i nacisnęła zielony przycisk. Jedno słowo. Jedenaście literek, które kryły w sobie jej skruchę i żal. Musiała ją zrozumieć. Musiała. Odwróciła głowę w drugą stronę, tam na krańcu polany gdzie zaczynał się las, w gąszczu niskich paproci unosiły się male świecące robaczki świętojańskie. Były ich setki, a może tysiące. Nie wiedziała. Kiedyś ten widok wywołałby uśmiech na jej bladej twarzy, ale dzisiaj... dzisiaj była pusta. Jeden z robaczków znalazł się blisko niej i mogła podziwiać go z bliska i chciała robić to jak najdłużej, ale czuła jak ogarnia ją nieopisana senność. Zamknęła ociężale powieki i wtedy go ujrzała. Po raz pierwszy od dawna stanął jej przed oczami. Nie wszyscy ci ludzie, których tak brutalnie zamordowała, z zimną krwią, ale właśnie on - mężczyzna, którego kochała ponad własne życie. Znów widziała ich pierwsze spotkanie tamtego wrześniowego popołudnia na jednej z tych zatłoczonych uliczek małego miasteczka. Czuła te wszystkie uczucia, które wtedy w sobie miała. Zaskoczenie, podekscytowanie i zdziwienie. To wspomnienie wciąż było tak żywe, chociaż minął już ponad rok. A potem znów znalazła się na tym zimnym korytarzu w jego olbrzymiej posiadłości i znów spoglądała w jego oczy - zimne i przerażające. Przeszywał ją strach, dokładnie taki sam, jak wtedy. Jej ręka zadrżała i mimowolnie zacisnęła dłonie w pieść. Chwilę później stała w malej altance i z nienawiścią spoglądała na swojego ojca, który miał zamiar złożyć po raz kolejny sakramentalną przysięgę wobec kobiety, której zależało tylko na pieniądzach. Poczuła jak delikatny chłodny powiew wiatru muska jej policzki. Był tak samo ciepły jak tamtej nocy, której huśtała się na tym małym placu zabaw, a on był tuz obok niej. Czuła się tak bezpiecznie, tak pewnie. Znów była w swoim pokoju, ubrana w luźne dresy i wsłuchując się w stukot deszczu wpatrywała się ciekawskim wzrokiem w ekran swojego białego laptopa. Delikatny uśmiech wykwitł na jej twarzy. Stal tam, oparty o framugę i wyglądał tak samo pięknie i nierealnie, jak każdego dnia. Zdziwienie przeradzające się w szczera radość. Chciał ją poznać. Chciał zrozumieć. Jego cieple ramiona roztaczające nad nią bezpieczna przystań, do której mogła wrócić. Wewnętrzna harmonia i radość dodające kolorów ponuremu szaremu dniu. Chwile później widziała swoją śnieżną choinkę, z której była tak dumna i Shina, który drapał za uchem jej kochanego rudego kocura. Jej największego powiernika sekretów. Uśmiechnęła się szerzej spoglądając w jego cieple brązowe oczy, w których zatracała się bezpowrotnie. Podszedł do niej i po prostu ją przytulił. Ciepło rozchodzące się po całym ciele było niezwykle obezwładniające, a jej ciało niezdolne było do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Ten blask, ta radość i szczerość kiedy mówił jak ją kocha. Bezgraniczne szczęście i spokój. Cisza. 
A potem... potem była już tylko ciemność.

Chwile. 
Nasze życie składa się z chwil, a każda z nich jest podróżą do samego końca.
Pozwól im odejść. 
Pozwól im wszystkim odejść.  
Nasze życie składa się z serii chwil. 
Chwile. 
Wszystkie zgromadzone w tej jednej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy