[muzyka]
Kornelia stała wśród kilkunastu osób ubranych od stóp do głów na czarno. Nie znała większości z nich. Otuliła się szczelniej płaczem i spojrzała w niebo, które było usłane gradowymi chmurami. Pogoda była paskudna, a deszcz miał spaść lada moment...chociaż o tej porze roku powinno leżeć mnóstwo śniegu - nie było go. Temperatura powietrza wynosiła dokładnie jeden stopień. Ciemne niebo idealnie współgrało z jej fatalnym samopoczuciem. Ale nie to było najgorsze. Najgorszym dla niej było to, że zastanawiała się co robi wśród tych wszystkich osób. I jeszcze parędziesiąt minut temu było to oczywiste, ale teraz...teraz nie rozumiała. Spoglądała pustym wzrokiem na białą trumnę pośrodku i słyszała żałosne zawodzenie zebranych, ale ona nie płakała - nie przy ludziach. Kochała tego człowieka, ale za co? Niemal go nie znała. Nigdy jej na to nie pozwolił. I dopiero teraz uświadomiła sobie, że była zakochana w mężczyźnie, o którym nic nie wiedziała. A więc czy miała prawo tutaj być? Kątem oka zerknęła na jego matkę, która ubrana była w elegancką garsonkę z dopasowanym żakietem i ołówkową spódnicą przed kolano. Jej włosy rozwiewał wiatr i tylko toczek z czarną koronką odrobinę je przytrzymywał. Na ramionach ledwie wisiał markowy płaszcz, ale ona zdawała się nie dostrzegać faktu, że zsunął się jej do łokcia. Wylewała litry łez, które toczyły się po jej nad wyraz bladych policzkach. Z ledwością trzymała się na nogach i tylko ramię męża powstrzymywało ją od upadku. Wyraźnie widziała jak kolana się pod nią uginają i jak drży na całym ciele. I nie dziwiła ją ta reakcja. Przeniosła spojrzenie na mężczyznę obok niej, który stał wyprostowany niczym struna. Nie uronił ani jednej łzy, ale ten żal i ból były dla niej widoczne w jego oczach. On także ubrany był w drogie ubrania, które były skrojone na miarę. I widziała tych wszystkich ludzi tak dobrze i z każdą chwilą jej obecność zdawała się być bardziej nieodpowiednia. Oni wszyscy znali go tak dobrze. Widzieli jak stawiał pierwsze kroki, jak zaczynał mówić i zdobywał pierwsze oceny w szkole. To była jego rodzina i przyjaciele, ale kim pośród nich wszystkich była ona? Nie wiedziała. Czuła się obca i niepotrzebna. I chociaż nie przyszła tutaj dla tych osób, czuła się niekomfortowo. Od środka żal rozrywał jej serce, a do oczu cisnęło się setki łez, którym nie mogła pozwolić spłynąć po swoich bladych policzkach. W ciągu kilkudziesięciu godzin wylała ich już zbyt wiele by móc jeszcze płakać i dziwiła się skąd biorą się kolejne i kolejne. Wsłuchiwała się w donośny głos pastora, spotęgowany głośnikiem i krakanie wron na pobliskim drzewie. I pogoda, która panowała na zewnątrz - ciemne niebo, grupa ludzi ubranych na czarno i zawodzenie ptaków w kolorze atramentu - sprawiało, że dreszcz przebiegał po jej plecach. Była to scena, którą z powodzeniem umieściłaby w dobrym horrorze. I wciąż czuła, że to tylko sen...że niedługo się obudzi, a koszmar się skończy. Ale to była najprawdziwsza rzeczywistość - Shin nie żył, a za chwilę przysypać go miały zwały ziemi. I miała wrażenie, że pochowają ją wraz z nim. Odgłos spadającej ziemi na wieko trumny odbił się echem i rozdarł ciszę, która zapanowała przed kilkoma sekundami. A każdy kolejny łamał jeszcze bardziej jej serce. Każdy kolejny przybliżał ją do bolesnej rzeczywistości, w której będzie musiała nauczyć się żyć bez niego. I w tej chwili było to dla niej tak abstrakcyjne, jak tylko mogłoby być. I gdy w końcu nadeszła jej kolej by sypnąć ziemią, jej ręce drżały i była pewna, że nie będzie w stanie utrzymać tej malej łopatki. Zerknęła na swoje dłonie, które teraz wydawały się jej być obce i jednym sprawnym ruchem zrzuciła garść ziemi w ciemny dół. I wszystko to było tak machinalne i odruchowe, jakby jej ciało nie należało do niej. Ale ono było jej...żal ścisnął ją za gardło, a łzy zasłoniły widoczność. Zaczęła mrugać - wszystko po to by tylko nie zacząć płakać. Nie mogła. To była jej zasada, której nie mogła złamać. Nie teraz - nigdy. I kiedy każdy z żałobników wykonał swoje zadanie, znów przemówił pastor...ale ona już nie słuchała. Jakby jej uszy straciły swoją zdolność. Nie słyszała głosów ludzi, kraczących wron, szumu wiatru. Nie było niczego. Tylko pustka. Pustka, w której się zatracała i powoli spadała w nią. Jakby zza światów docierało do niej, że wszyscy pomału zaczynają się rozchodzić. Aż w końcu została tylko ona i jego najbliższa rodzina - rodzice i siostra matki, która przyleciała specjalnie z Korei. I w tej chwili zastanawiała się czy oni wszyscy wiedzieli czym tak naprawdę zajmował się Shin, czy znali prawdziwy powód jego śmierci. Ona wiedziała, że nigdy go nie pozna i to także ją raniło. Bardziej niż mogłaby przypuszczać bo dopiero gdy odszedł, zrozumiała jak niewiele o nim wiedziała. A świadomość tego uderzyła w nią z pełną mocą właśnie w tym momencie. Nie minęło kilka minut i została całkiem sama. Odmówiła pójścia z jego rodzicami. Wystarczyło jej, że przez ostatnie dwie godziny czuła się jak intruz. W kameralnym gronie rodziny byłoby jeszcze gorzej. Została i spoglądała w dół - na ziemię, pod którą spoczywał Shin. I widziała wszystkie te kwiaty, które zaścieliły to miejsce. On i tak ich nie zobaczy. One nic nie zmienią. Jego już nie ma. I w tej chwili pozwoliła długo powstrzymywanym łzom wypłynąć na swoje policzki. Płakała niczym małe dziecko, a ból rozrywał jej serce. Osunęła się na kolana bo teraz nie liczyła się droga sukienka, którą miała na sobie i której już najprawdopodobniej nikt nie wyczyści. Teraz liczyło się tylko to, że on nie żyje. Czuła wilgotną ziemię pod kolanami, która sprawiała iż przechodziły ją zimne dreszcze, a uczucie dotkliwego chłodu było nieuniknione. Spojrzała w górę na niemal czarne niebo, na którego tle widziała stado wron krążących wokół niewidzialnego obiektu. Minutę później na jej twarz spadły pierwsze krople deszczu, a te błyskawicznie przerodziły się w prawdziwą ulewę. Zamknęła oczy, ale spod zamkniętych powiek wciąż płynęły gorzkie łzy, a tysiące kropel spadających z chmur moczyło całe jej ubranie. I czuła jak ten deszcz boleśnie wdziera się przez skórę do jej wnętrza i dociera do samego serca, siejąc tam jeszcze większy zamęt i spustoszenie. I w tej chwili, w oczach postronnego widza, musiała wyglądać naprawdę żałośnie pozbawiona swojej godności i pewnej siebie postawy. I taka właśnie była w tej chwili. Zupełnie tak, jakby była całkiem inną Kornelią.
Styczeń dobiegł końca nim zdążyła się obejrzeć. Tak samo szybko przeminęła pierwsza połowa lutego. Kornelia popadła w całkowity stan odrętwienia. Przywdziała na twarz sztuczny szeroki uśmiech, który prezentowała każdej osobie, jaka zapytała ją o jej samopoczucie. Nie miała ochoty niczego tłumaczyć ani niczego wyjaśniać. Czuła się fatalnie - tak, jakby jej serce zostało wyrwane i pochowane razem z nim. Wszystko było dla niej takie samo - szare i monotonne, bez wyrazu. Nic nie miało znaczenia, nic nie potrafiło sprawić, że zaśmiałaby się szczerze, a każdy kolejny dzień był dla niej większą udręką. Działała machinalnie, niczym zaprogramowana. Wstawała, ubierała się, jadła namiastkę śniadania w porze obiadowej, a potem długimi godzinami wpatrywała się w przeciwległą ścianę i gdy zapadał zmrok brała prysznic i kładła się do łóżka. Tylko po to by tam wpatrywać się w baldachim nad łóżkiem i po wielu minutach pogrążyć się we śnie na kilka chwil. I tak za każdym razem od nowa z kolejnym świtem znów powtarzała ten sam schemat. Nie wiedziała jaki jest dzień tygodnia, a o dacie w kalendarzu już w ogóle nie myślała. Wszystko zlewało się w jedną olbrzymia całość, która nie miała znaczenia bo była szara i bezbarwna. Cały jej świat stracił swoje piękno i kolory. Pozostała jej tylko pustka, której dala się pochłonąć.
Zawsze dokładnie to samo niebo
i zawsze ten sam dzień.
Jedyną różnicą jest to,
że ciebie tutaj nie ma.
Tęsknię, tęsknię za tobą.
Dlatego, ze za tobą tęsknię,
wypowiadam twoje imię i wypowiadam twoje imię codziennie.
Brakuje mi, brakuje mi ciebie.
Dlatego, że mi ciebie brakuje,
wypowiadam twoje imię nawet dziś.
To jest jak nawyk.
Myślałam, że dałam ci odejść
i nic już nie zostało.
Nie, nie, jeszcze nie.
Nie mogę pozwolić ci odejść.
Dzień po dniu czuję się jakbym umierała,
więc co mogę zrobić?
Tęskniła. Nie potrafiła zapomnieć bo zbyt mocno go kochała. Pamiętała ton jego głosu, blask prawie czarnych oczu i każdy drobny gest, który wykonał w jej kierunku. Czuła na sobie jego dotyk i zapach jego perfum wokół siebie. Wszystko pozostało takie samo, tylko w niej cos pękło, czegoś zabrakło i coś się skończyło. Każdego dnia na nowo próbowała egzystować, ale ta egzystencja była przymusem...przykrym obowiązkiem. Ale ona wiedziała, że koniec kiedyś nadejdzie. Spojrzała na mały zwitek papieru i zapisane na nim w pośpiechu słowa. Znała je na pamięć, ale wciąż w nie nie wierzyła. Wiedział, że zginie. Wiedział, że przegra grę, której ona zasad nawet nie znała. Kilka słów, które rodziły jeszcze większe poczucie winy i pytania, na które tylko jedna osoba mogła udzielić odpowiedzi. Musiała je poznać by dopełnić w głowie swój plan, którym teraz była zemsta. Bo czasem zemsta to jedyne co nam pozostaje...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz